Cezary Wyszyński

“Fotografia nadaje sens podróżowaniu”. Rozmowa z Cezarym Wyszyńskim

Cezary Wyszyński, fotograf i podróżnik. Jeszcze kilka lat temu nie miał nawet profesjonalnego aparatu, nie znał podstaw fotografowania. Dzisiaj jest dwukrotnym laureatem gdyńskich Kolosów, a jedno z jego zdjęć znalazło się w gronie 20 fotografii wyróżnionych przez amerykański National Geographic. O swojej pasji opowiadał w rozmowie z Dominiką Prais.

Dominika Prais: Niewiele informacji można o Tobie znaleźć.

Cezary Wyszyński: Bo ja się dopiero co z choinki urwałem.

D.P. : A dokładnie? Kiedy zacząłeś fotografować?

C.W.: Pierwsze świadome kroki w kierunku fotografii podjąłem w 2013 r.,chociaż tak po prawdzie, to ja w ogóle nie jestem fotografem i nigdy nim nie byłem. Nie robię zdjęć na co dzień, a jedynie podczas urlopu.

D.P.: Mimo to o Cezarym Wyszyńskim mówi się jako o fotografie i podróżniku. Jaka jest zależność pomiędzy twoimi pasjami? Fotografowanie stało się impulsem do wyjazdów?

C.W.: Odwrotnie, chociaż teraz te dwa zajęcia się równoważą. Staram się, aby miejsca, do których podróżuję były ciekawe fotograficznie, bo zawsze wyznaczam w nich sobie zadanie do zrealizowania, temat przewodni. Tak zrobiłem chociażby w Indiach rok temu, gdzie poza zwiedzeniem kilku regionów kraju, postanowiłem sfotografować m. in. kobiety o niezwykłym wyglądzie z plemienia Apatani.

Apatani Indie
Kobieta z plemienia Apatani, foto: Cezary Wyszynski Photography

Często stawiam też sobie mniejsze cele, jak udział w lokalnych wydarzeniach, festiwalach, gdzie mogę wpaść między ludzi i poszukać wśród nich niecodziennych sytuacji. To pewnie wynika z mojego zaciekawienia światem, pasji podróżowania. Przez długi czas sporo jeździłem po Europie, czy to w związku ze sprawami zawodowymi czy hobby – interesuję się rekonstrukcją historyczną. Dopiero trzy lata temu wpadłem na pomysł dalszego wyjazdu do Azji. Wtedy pomyślałem, że trzeba kupić aparat i zrobić zdjęcia. Tak zacząłem fotografować, zmotywowany dodatkowo przez wypadek, któremu uległem w 2012r. Miałem problemy z kręgosłupem, lekarz zabronił mi zakładać zbroję, hełmy i inne tego typu ciężkie rzeczy. Stwierdziłem, więc, że skoro i tak będę jeździł z kolegami na spotkania rekonstrukcyjne, to chociaż przydam się jako fotograf. Przez wszystkie lata istnienia grupy Rapax Legio XXI nie zajmowałem się robieniem zdjęć, bo byłem przekonany, że nie potrafię. Wolałem angażować do tego innych i tak w 2011 r. ściągnąłem Wojtka Urbanka, który nam sfotografował leśną wyprawę, z kolei w lipcu 2013 r. wyruszył z nami inny znakomity fotograf – Miłosz Bauza. Dwa tygodnie po sesji z Miłoszem miałem już swoją własną „pełną klatkę”. Stwierdziłem, że skoro on tak potrafi, to ja też muszę. Ale to było już po pierwszym wyjeździe do Tajlandii i Kambodży, w styczniu 2013r.

D.P.: Wspominasz o dwóch trójmiejskich fotografach. Uczyłeś się od nich, udzielali Ci porad?

C.W.: Niezupełnie, raczej mocno pobudzili moją wyobraźnię do działania, a ich jedyne wskazówki dotyczyły tego, jakiej jakości sprzęt należy kupić, aby móc osiągnąć takie wyniki jak oni. Reszta leży już po stronie doświadczenia, które po prostu trzeba nabyć samemu fotografując w różnych okolicznościach przyrody. Kierując się tą zasadą, nigdy nie poszedłem na żadne kursy czy do szkoły fotograficznej. Samodzielnie starałem się opanować, zaawansowaną obsługę aparatu, techniki fotografowania, podstawy kompozycji.

D.P.: Opowiedz więcej o tych początkach.

C.W.: Jak już wspominałem wszystko zaczęło się w Azji, dokąd pojechałem z pożyczonym Canonem, starym modelem – 400 D. Pierwsze moje próby wyglądały tak, że codziennie wychodziłem do miasta, fotografowałem jak szalony, a po powrocie do hotelu zastanawiałem się, dlaczego moje zdjęcia są tak dalekie od tych, które można zobaczyć na łamach National Geographic. Włączałem więc internet i szukałem porad, dotyczących na przykład tego, jakie ustawienia należy zastosować przy zachodzie słońca, a jakie, by uchwycić ruch spadającego wodospadu itp. Setki, tysiące zdjęć, które wtedy wykonałem, były oczywiście nieudane. Z dwudziestodniowej podróży zostało może dziesięć, nadających się do pokazania.

D.P. Jaki jest Twoim zdaniem klucz do zrobienia dobrej fotografii?

C.W.: Na pewno trzy podstawowe zagadnienia, którym należy sprostać to: kompozycja, światło i temat, przy czym najważniejszą rolę odgrywa ten ostatni. Jak go szukać ? Trudno precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że po prostu trzeba mieć w sobie tę ciekawość świata, która pozwala zauważać pewne sytuacje i czynić z nich temat fotografii. Później pojawia się problem kompozycji, dosyć łatwy do rozwiązania podczas sesji kreowanej, kiedy mamy czas, żeby popracować nad układem, rozmieszczeniem elementów zdjęcia.

Trzy podstawowe zagadnienia, którym należy sprostać to: kompozycja, światło i temat.

Sprawa się komplikuje, gdy o tym wszystkim musimy pomyśleć będąc z aparatem na ulicy. Trzeba pamiętać o trójpodziale, o tym, żeby coś znajdowało się w niecentralnym punkcie albo, żeby duży element po jednej stronie był uzupełniony mniejszym, a zdjęcie przecież często trzeba zrobić w mgnieniu oka, bo dzieje się akurat ciekawa sytuacja. Tu i teraz. Myślę, że to jest dużo trudniejsze.

D.P.: Tak chyba było z kobietą z Udajpur, za fotografię której dostałeś w zeszłym roku Kolosa. Tu też decydowała chwila.

C.W.: To zdjęcie wykonałem w czterdziestym szóstym dniu wyprawy, ale samą kobietę spotkałem dzień wcześniej na schodach głównej świątyni miasta. Siedziała jako jedna z żebraczek i robiła dziwne miny. Sfotografowałem ją oraz pozostałe panie i poszedłem dalej do miasta. Dopiero wieczorem, już w hotelu, stwierdziłem, że muszę tam wrócić, bo spodobały mi się twarze tamtych ludzi, a szczególnie tej jednej „wariatki”. Miałem przeczucie, że można z niej coś więcej wyciągnąć. Jednak, gdy przyszedłem tam kolejnego dnia, tej babki nie było. Zawiedziony chodziłem po Udajpur cały dzień, kręcąc się po uliczkach i lokalnych targowiskach i jeszcze raz, około piątej wróciłem w to miejsce. Na moje szczęście kobieta znowu się tam pojawiła. Akurat zaczęła wyciągać papierosa z torebki. Wiedziałem już, że coś z tego będzie, bo dym jest zawsze wdzięcznym elementem fotografii. Ustawiłem się jakieś cztery metry przed tą staruszką, wycelowałem i czekałem, aż zapali. Mimo, iż nie byłem daleko, to kobieta była tak zaabsorbowana odpalaniem skręta, że na początku mnie nie widziała. Na nagrodzonym zdjęciu spojrzała akurat w moją stronę, po wypuszczeniu pierwszego dymka. Wygląda groźnie, jakby chciała mnie zabić i czasem ludzie tak to odbierają. Jednak ja po prostu uchwyciłem ten moment zaskoczenia, tę ulotną chwilę, w której jej oczy już mnie widzą, ale nie zdążyły jeszcze wysłać do mózgu informacji o tym. Uwielbiam wyłapywać takie momenty. Już w kolejnym ujęciu kobieta wybucha śmiechem.

Udajpur
Kobieta z Udajpur, foto: Cezary Wyszynski Photography

D.P.: Spotykałeś się z negatywnymi reakcjami?

C.W.: Rzadko. Ludzie co prawda często bronią się przed fotografem, ale nigdy nie zdarzyło mi się, żebym musiał skasować zdjęcie, które zrobiłem lub ratować się ucieczką. Być może to kwestia mojej osobowości. Staram się wchodzić w interakcję z fotografowanymi i zachęcać ich do udziału w tej grze. Bardzo często kobiety, bez względu na wiek, nie chcą być fotografowane, ale jeśli do nich podejdę, uśmiechnę się, powiem, że są piękne, to zwykle udaje mi się przełamać lody. Nie raz spotykałem się z sytuacją, że ktoś krzyczał, że nie chce zdjęcia, ale gdy chowałem aparat zmieniał zdanie. To jest element gry ulicznej, nie można się tym zrażać.

D.P.: Podejrzewałam, że ludzie mogą się oburzać, gdy robisz im zdjęcia, bo przecież nie pytasz ich o zgodę?

C.W.: Z reguły nie pytam, chyba że wchodzę do czyjejś chaty. Wówczas nie sposób nie spytać. Osoby, które tam mieszkają zwykle się zgadzają na fotografowanie, ale zaraz pytają, co mają robić, jak się ustawić. Dopada mnie wtedy mały stres, bo nie mam żadnego doświadczenia w kreowaniu, nigdy nie pracowałem z modelem czy to w studio czy w plenerze. Dodatkowym utrudnieniem jest świadomość, że zostaje mi na przykład 30 sekund na złapanie ujęcia, przykucie uwagi fotografowanej osoby, bo przecież ta zaraz może się rozmyślić. Dlatego wolę robić zdjęcia z zaskoczenia, gdy pojawiam się gdzieś znienacka czy przyczajam z daleka i staram się uchwycić ludzi zajętych swoimi obowiązkami w takim momencie, kiedy nie są świadomi, że ich fotografuję, nawet jeśli patrzą w obiektyw. Jest zatem oczywiste, że nie mogę ich pytać o zgodę. Jednak już po zrobieniu zdjęcia zwykle pokazuję je fotografowanej osobie, by choć na krótką chwilę wymienić się z nią pozytywną energią, spojrzeniem, uśmiechem. Nawet jeśli ktoś się oburzy, zawsze próbuję tak obrócić tę sytuację, by krótką chwilę naszej „znajomości” zamienić na przyjemną i radosną dla obu stron. Taka umiejętność jest ważna, gdy chce się zajmować fotografią uliczną.

Bundi Indie
Dziewczynka z Bundi w Indiach, foto: Cezary Wyszynski Photography

D.P.: Wciąż opowiadasz o ludziach. A co z przyrodą, architekturą? Nie interesują Cię?

C.W.: Nie, bo krajobrazy są dla mnie nudne, a piękna zabytków nie widzę. Uwielbiam nawiązywać kontakt z drugim człowiekiem, rozmawiać z nim, obserwować jego naturalne czynności. To jest moim zdaniem esencja podróży, bo żeby poznać dane miejsce, trzeba poznać ludzi, tam mieszkających, ich historie. Każdy z nich jest inny, biedny, bogaty, młody, stary. Oczywiście nie da się ze wszystkimi porozmawiać, posiedzieć przy piwie. Ale nawet osoby, które widzi się choćby przez ułamek sekundy składają się na jedną wielką opowieść o odwiedzonym kraju, mieście, regionie.

D.P.: Byłeś już m. in. w Tajlandii, Wietnamie, Birmie, Indiach. Mam wrażenie, że szukasz miejsc nieoczywistych turystycznie. Są bardziej atrakcyjne dla fotografa?

C.W.: Niewątpliwie tak jest. Chociaż czy one są nieoczywiste turystycznie? Wręcz przeciwnie, bo i Wietnam, i Birma czy Indie, to kraje, które od wielu lat niesamowicie pobudzają wyobraźnię podróżników. Te miejsca to też istny raj dla fotografów, chociażby przez niecodzienne zestawienia kolorystyczne strojów czy ścian budynków, jakie tam występują. Fascynuje mnie tamtejsza codzienność, tak inna, szalona.

D.P.: Zadając to pytanie myślałam też o tym, że starasz się uciekać od utartych tras turystycznych.

C.W.: I tak i nie, bo wiadomo, że trudno pojechać do Egiptu i powiedzieć, że się nie zobaczyło piramid czy być w Indiach i nie widzieć Tadź Mahal. Gdziekolwiek się pojedzie trzeba zaliczyć ważne punkty. Poza tym tam, gdzie znajduje się mnóstwo ludzi, tam jest tłok, targowiska, niecodzienne historie, które zdarzają się na ulicy. Takie miejsca też mnie przyciągają.

D.P.: Pozostańmy jednak przy rejonach spoza szlaku. Podczas Twojej ostatniej podróży do Indii trafiłeś do wioski łowców głów.

C.W.: Tak, to było w Nagaland. Tam zacząłem swoją podróż po Indiach, bo w Kohimie, jednym z miast tego regionu, odbywał się akurat festiwal kulturalny, na którym występowały grupy taneczno-rekonstrukcyjne, reprezentujące różne plemiona. To wszystko było dla mnie bardzo ciekawe, ale zbyt teatralne, a ja przecież chciałem zobaczyć prawdziwe życie mieszkańców Nagaland. Udałem się więc w głąb tej krainy, żeby znaleźć plemię Konyak, jedno z siedemnastu w regionie.

Plemię Konyak z Nagaland
Wojownik z plemienia Konyak, foto: Cezary Wyszynski Photography

Kiedyś te społeczności prowadziły między sobą nieustanne wojny podjazdowe, nawzajem się wycinały. Uzbrojeni chłopcy i mężczyźni zabijali sąsiadów z pobliskiej wioski , kiedy ci byli w pracy, na polu czy polowaniu albo po prostu wpadali do wioski i dokonywali tam rzezi. Zabitym rytualnie odcinano głowy, które następnie już w formie czaszek układano w stosy przed najważniejszą chatą wioski, by tam opowiadały pokoleniom o tym, jak waleczni wojownicy w niej mieszkają. Szczycono się tym. A sami wojownicy mogli w nagrodę za swoje czyny wytatuować swoją twarz, klatkę piersiową i plecy. Na szczęście wraz z pojawieniem się w ubiegłym wieku kościoła chrześcijańskiego na tych terenach owa część kulturowa związana z wzajemnym rytualnym mordowaniem się stopniowo zaczęła odchodzić do lamusa. Ostatnia oficjalnie zarejestrowana akcja łowców głów miała miejsce w 1972 rok. Jednak ci mężczyźni, którzy pamiętają tamte czasy jeszcze żyją Do dzisiaj noszą naszyjniki z głowami z brązu: dwiema ,trzema, pięcioma, w zależności od tego, ile osób udało im się zabić.

D.P.: Rozmawiałeś z nimi, opowiadali Ci o sobie, swoich historiach?

C.W.: Trochę tak, ale nie miałem na to zbyt wiele czasu. Bardziej zależało mi na wykonaniu jak największej ilości zdjęć, ponieważ wychodzę z założenia, że z jednej strony dany człowiek i tak nie będzie mi długo pozował, a z drugiej nigdy nie wiem, co mnie spotka za rogiem. Czy tam będzie „taka babka z Udajpur”, w czterdziestym szóstym dniu podróży, czy nie? Ciekawość mnie pcha do tego, żeby zobaczyć, co jest w kolejnej chacie, wiosce, na polu, dlatego nie obcuję z tymi ludźmi za długo. W dalszym ciągu jestem tylko urlopowiczem, a nie antropologiem, z dużą ilością czasu na długą rozmowę, spisanie historii. Nie wiem, może to się będzie zmieniało. Wyjazd do Indii był pierwszym, do którego włączyłem temat fotografowania. Wcześniej byłem w Wietnamie, ale bez konkretnego pomysłu na zdjęcia.

D.P.: W Indiach dotarłeś też do Świątyni Szczurów.

C.W.: Gdy udawałem się w rejon, gdzie znajduje się ta świątynia, nie miałem o niej pojęcia. Odkryłem ją dopiero po przybyciu na miejsce, kiedy próbowałem się zorientować, co warto zwiedzić w okolicy poza osławionym festiwalem wielbłądów, na który przyjechałem. Ta świątynia mnie zainteresowała, bo okazało się, że żyje w niej 20 tysięcy szczurów. Wydało mi się to bardzo zagadkowe, chciałem zobaczyć, jak ten obiekt wygląda w rzeczywistości. Hamowała mnie i moją partnerkę Desirée, z którą podróżuje, jedynie kwestia bosych stóp. Jak wiadomo do świątyni nie można wchodzić w obuwiu, a ilość odchodów na posadzkach wydeptywanych każdego dnia przez stada tych maleńkich zwierzątek musi być niemała. Uknuliśmy zatem plan, że spróbujemy tam wejść w skarpetkach i jeśli nikt nam nie zwróci uwagi, będziemy chodzić w ten sposób. Udało nam się. Spędziliśmy w świątyni jakieś półtorej godziny, do czasu, aż Desirée wyciągnęła mnie stamtąd za uszy, bo już nie mogła wytrzymać. Na szczęście zdążyłem zrobić sporo zdjęć.

Zaginione Królestwo Szczurów
Świątynia Szczurów, foto: Cezary Wyszynski Photography

D.P.: Które ułożyły się w fotoreportaż z “Zaginionego Królestwa Myszek”. Jak powstała ta opowieść?

C.W.: To już było długo po powrocie do domu, kiedy zauważyłem, że w materiale, który mam, jest wiele dobrych, trafionych zdjęć, a po jakimś czasie, gdy zacząłem wrzucać je na Facebooka, pomyślałem, że można by z nich stworzyć pewną historię. Spisałem moje pomysły, zacząłem je układać, napisałem tekst.

D.P.: Wiele czasu poświęcasz obróbce fotografii?

C.W.: Postproces jest u mnie minimalny, trwa trzydzieści sekund, minutę, dwie. Czasem przesunę jedynie parę suwaków, dodam winietkę, wyciągnę coś z cieni. Nie poświęcam temu zbyt wiele czasu, a materiału podczas wyjazdu napstrykam tyle, że wystarczy mi go na cały rok. Zaglądam do tych zdjęć w wolnej chwili, obrabiam je, dodaję logo i wrzucam na Facebooka. To mi sprawia dużą radochę, bo dzięki temu mogę wrócić do uwiecznionych historii, przypomnieć sobie przeżyte chwile, zauważyć coś, czego nie dostrzegłem wcześniej. Przez to nie mam potrzeby robienia zdjęć na co dzień, nie ciągnie mnie, żeby gdzieś na deptaku czy na plaży w Gdyni szukać inspiracji. Wciąż zmierzam jednak w kierunku fotografii urlopowej, podróżniczej.

D.P.: Jak byś określił jej specyfikę?

C.W.: Fotografia podróżnicza jest na pewno niesamowicie poznawcza i odkrywcza, nadaje sens podróży. Pamiętam, że podczas naszej pierwszej wyprawy do Tajlandii Desirée próbowała mi uzmysłowić, że fotografując mam bardzo ograniczone, wąskie spojrzenie na świat. Jakbym cały czas patrzył przez mały prostokącik, podczas gdy ona mogła się w pełni delektować otoczeniem. Z czasem uświadomiłem sobie, że zupełnie nie miała racji, bo prawda leży na przeciwnym biegunie. Po pierwsze robiąc zdjęcia szkolę oko, by szybciej i wyraźniej spostrzegało detale, sytuacje. Patrzę na przestrzeń, jak na obrazy do sfotografowania, nawet jeśli w danej chwili nie mam okazji na zrobienie zdjęcia. Na przykład kiedy podróżuję 10h trzęsącym się autobusem bez szans na wykonanie sensownych fotografii, to patrzę na mijany krajobraz już zupełnie inaczej. Zauważam kompozycje, grę światła i pojawiające się na ułamek sekundy tematy, które wcześniej nie wywarłyby na mnie takiego wrażenia. Ta wrażliwość powoduje, że bez względu na to, czy jest się z aparatem, czy nie, świat jawi się jako piękniejszy.

Birma mnisi
Mnisi z Birmy, foto: Cezary Wyszynski Photography

Po drugie stawianie sobie zadań fotograficznych pozwala mi dotrzeć do miejsc, zaułków, zakamarków, do których jako zwykły turysta nigdy bym nie trafił. A po trzecie aparat ułatwia kontakty, ośmiela, jest formą zaczepki, to zaś rodzi ciekawe historie, nie tylko z udziałem miejscowych, ale także innych turystów, z którymi można wymienić się doświadczeniem, wskazówkami.

D.P.: Szybko złapałeś fotograficznego bakcyla.

C.W.: Tak, to nagle ze mnie wypłynęło. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam tak dobre oko, cierpliwość. Jestem jednak pewien, że dwadzieścia, trzydzieści lat temu, kiedy trzeba było wywoływać zdjęcia, moja pasja by się nie zrodziła. Nowoczesne aparaty, umożliwiające natychmiastowe zobaczenie rezultatu, szybkie poprawki, pozwalają mi wykorzystać moje zdolności. To mnie napędza. Wychodzi mi, więc idę dalej. Gdyby tak nie było, pewnie bym się zniechęcił. To naturalne, nie brnie się w to, co nie przynosi efektów.

D.P.: Inspirujesz się kimś?

C.W.: Jest taki fotograf Anthony Pappone. Wydaje mi się, że podobnie fotografujemy, czujemy przestrzeń. Czasem, jak patrzę na jego zdjęcia, mam wrażenie, że to ja je zrobiłem. To jednak nie jest tak, że śledzę jego prace i się na nich wzoruję. Wychodzi mi to samemu. Bawię się aparatem, światłem, różnymi płaszczyznami.

Przed wyjazdem do Indii zobaczyłem na jego stronie zdjęcia łowców głów z Nagaland. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie, można powiedzieć, że mnie zainspirowały. Rok później trafiłem do tych samych wiosek, co on. Nie spotkałem niestety żadnego z tych wojowników, którym on zrobił zdjęcia. Ci ludzie umierają. Na szczęście znalazłem kilkunastu innych.

D.P.: Miałeś niemal ostatnią szansę, żeby ich uwiecznić.

C.W.: To prawda. W tych rejonach wszystko bardzo szybko się zmienia. Tamtejsze plemiona przechodzą dużą metamorfozę kulturową, otwierają się na świat, a ich wcześniejsze tradycje zanikają. To też mnie skłania do podróżowania i fotografowania – chcę zatrzymać to, co ginie.

D.P.: Masz już kolejne plany podróżniczo-fotograficzne?

C.W.: Nie mam pojęcia, co będę robił za rok, nawet się jeszcze nad tym nie zastanawiałem. Pewnie na miesiąc przed urlopem zacznę myśleć nad kolejnym wyjazdem. Trudno jednoznacznie coś wskazać, możliwości jest cała masa. Może Chiny, Indonezja, a może wcale nie Azja, tylko Afryka: Gambia, Namibia, Etiopia albo Ameryka. Coś na pewno wymyślę, bo mam plan, żeby co roku odbyć gdzieś szaloną podróż.

Dziękuję za rozmowę!

Odkryj w sobie fotografa!

 7 kroków do udanego zdjęcia według Cezarego Wyszyńskiego.

Cezary Wyszyński fotograf
Cezary Wyszyński podczas pracy, foto: Bamin Baro

 

1. Poświęć czas!

Skup się na tym, że jesteś w danym miejscu po to, żeby fotografować. Wyjdź rano z hotelu i szukaj tematów. Fotografowanie nie może następować przypadkiem. Trzeba wejść w odpowiedni rytm, aby znaleźć w sobie bystrość i wrażliwość.

2. Bądź fotografem cały dzień!

Pamiętaj, że o dobrym zdjęciu w 50 % decyduje szczęście i przypadek. Dlatego zawsze i wszędzie poruszaj się z aparatem, nie zapominaj o nim, nie zostawiaj w hotelu, nawet jeśli wychodzisz gdzieś tylko na chwilę. Dzięki temu będziesz zawsze przygotowany na ciekawą sytuację, która może się zadziać w każdym momencie.

3. Szukaj innych perspektyw!

Łam schematy, wkładaj aparat w różne miejsca, nie bój się wciskać spustu bez patrzenia w obiektyw. Takie nieszablonowe kierunki ujęć powodują, że zdjęcie jest bardziej dramatyczne, niż strzelone typową pięćdziesiątką na wprost. Pozwala to uchwycić niebanalne perspektywy, których na co dzień nie rejestrujemy wzrokiem. Do tego doskonale nadaje się obiektyw szerokokątny.

4. Zachowuj się jak duch!

Staraj się wtopić w tłum, co często może być trudne w podróży po innych kontynentach. Bardzo się przecież różnimy, jesteśmy wyżsi, wyglądamy inaczej, mamy odmienny kolor skóry i w dodatku jesteśmy obwieszeni aparatami. Tę umiejętność można nabyć. Mnie, mimo że jestem wysoki i obwieszony bagażem, udaje się to bez trudu.

5. Bądź odważny w kontaktach z ludźmi!

Otwórz się na innych, zrób pierwszy krok. Pamiętaj, że Twoi modele są zwykle bardziej onieśmieleni niż Ty sam. Po zrobieniu zdjęcia, pokaż je fotografowanej osobie, żeby zawiązać interakcję.

6. Pracuj w parze!

Druga osoba może pełnić rolę wabia, co przydaje się w fotografii ulicznej i portretowej. Kiedy Twój partner przykuwa uwagę fotografowanego, Ty w tym czasie skup się na ujęciu. Jeśli Twój wab też ma aparat tym lepiej, dzięki temu możesz stworzyć ciekawy fotoreportaż na kilka ujęć. Praca w parze sprawia, że osoba, która jest lepszym fotografem, zyska więcej satysfakcji, bo będzie miała więcej okazji do wyłapania niesamowitych sytuacji. Dlatego namawiam do tego, żeby fotografować razem.

7. Bądź uparty!

Nie poddawaj się, jeśli ktoś odmawia Ci zdjęcia. Często jest tak, że trafia się na ludzi, którzy są onieśmieleni czy po prostu nie życzą sobie, żeby ich fotografować lub tylko im się tak wydaje. Ale dlaczego nie zamienić by tej sytuacji, w taką, w której zmienią oni zdanie?

Podoba Ci się ten artykuł? Podziel się ze znajomymi!