projekt dookoła polski

Rowerem przez Polskę. O wyprawie Remigiusza Küblera

Gdy wędrując palcem po mapie trafi na interesujące miejsce, w którym jeszcze go nie było to może oznaczać tylko jedno: kolejna wyprawa rowerowa. Tak zrodził się pomysł projektu pod hasłem „Dookoła Polski”. W minione wakacje Remigiusz Kübler przemierzył ponad trzy tysiące kilometrów polskich dróg.

To, co jeszcze dwa lata temu było zaledwie nieśmiałym pomysłem, udało się zrealizować w lipcu 2015 r. Wyprawa rozpoczęła się 5 lipca i trwała niecały miesiąc. Wiedział, że to mogła być ostatnia szansa na wyjazd. Niedługo skończy studia, zacznie pracować. Możliwości będą ograniczone.

Specjalista od PRu

Latem 2014 roku rozpoczął więc solidne przygotowania. – Całe przedsięwzięcie było tylko w mojej głowie. Sam się wszystkim zajmowałem– mówi Remigiusz. – Starałem się zaplanować to tak, aby obyło się bez niechcianych niespodzianek– dodaje. Rzeczywiście poza chorobą uczestniczki ekspedycji, zagubionym w trasie plecakiem i niewielką awarią roweru nie mieli większych problemów.

Podróż dookoła Polski
Przygotowania do podróży rozpoczęły się w 2014 roku, fotografia udostępniona za zgodą Remigiusza Küblera

Zanim jednak doszło do samej wyprawy Remigiusz z zapalonego rowerzysty musiał zamienić się w specjalistę od public relations, a potem już w trakcie wyprawy połączyć obie te role. – W mediach społecznościowych trzeba było na bieżąco informować o przebiegu eskapady– mówi. Do tego dochodziła konieczność robienia zdjęć i rejestrowania kolejnych, pokonywanych etapów. – To też pierwsza wyprawa, na której nakręciłem film– przyznaje. Chciał w ten sposób zachęcić do turystyki rowerowej. Czy się udało? – Póki co nie otrzymałem żadnego odzewu– przyznaje Remek. Mimo wszystko było warto, bo relacje z podróży cieszyły się sporym zainteresowaniem. – Odnotowałem około kilkudziesięciu tysięcy wejść na moją stronę– mówi. Być może przyczyniły się do tego starania o patronat medialny, prowadzenie fanpage’a na Facebooku, poszukiwanie sponsorów, czym zajął się w pierwszej kolejności. Gdy wyprawą zainteresowały się media, zdał sobie sprawę, że nie ma już odwrotu. – To była dobra motywacja– przyznaje.

Nad morze przez góry

Udało mu się przykuć także uwagę rowerzystów. Trzy osoby z różnych stron Polski postanowiły podjąć wyzwanie, w odpowiedzi na zachętę samego Remigiusza. Skontaktowali się drogą internetową, a poznali dopiero na starcie wyprawy. – Podróżowanie w pojedynkę jest bardziej utrudnione, głównie ze względów logistycznych – mówi. Problemem stają się nawet zakupy. – Po wyjściu ze sklepu może się okazać, że coś zginęło– dodaje Remek. Nie ukrywa jednak, że wspólne podróżowanie ma też swoje wady, bo wymaga dostosowywania się do innych.

Wspólne podróżowanie rowerem dookoła Polski
Remigiusz podróżował z trójką poznanych w Internecie rowerzystów, fotografia udostępniona za zgodą Remigiusza Küblera

Ujawniło się to już na etapie planowania trasy, którą opracował z myślą o ewentualnych uczestnikach wyprawy. Podzielił ją tematycznie na cztery etapy, tak aby chętni mogli pokonać choć część zaplanowanej drogi. Prowadziła ona od Kostrzyna nad Odrą przez góry, ścianę wschodnią i wybrzeże Bałtyku. – Zamysł był taki, aby trzymać się jak najbliżej granicy– tłumaczy Remigiusz. Przed wyjazdem, za pomocą map google, udało mu się stworzyć zarys trasy, który w trakcie ulegał jeszcze nieznacznym modyfikacjom. – Na początku każdego dnia ustalaliśmy dokładną drogę– mówi. Dziennie pokonywali około 120 km z pełnym ekwipunkiem ważącym łącznie z rowerem blisko 40 kg. Gdy siły się wyczerpywały lub pogoda nie dopisywała, skracali dystans. Właśnie z powodu złych warunków atmosferycznych został zmuszony do dłuższej przerwy w Łebie. Tego przed wyjazdem Remek obawiał się zresztą najbardziej. – Wiało i lało jak z cebra, nie można było rozbić namiotu. Ulokowano mnie w pomieszczeniu gospodarczym– wspomina. Spędził tam dwa kolejne dni. Potwornie się wtedy wynudziłem- dodaje. Więc mimo niepogody wsiadł na rower i w jednorazowych workach na nogach ruszył w dalszą drogę.

Znane szlaki

Decydując się na zwiedzanie z perspektywy roweru trzeba liczyć się z rozmaitymi trudnościami. – To spore obciążenie– przyznaje Remek. Zarówno fizyczne jak i psychiczne. Co do pierwszego miał pewność, że sobie poradzi. Był dobrze przygotowany kondycyjnie, na tyle, że po dotarciu do Kostrzyna zamiast wsiąść pociąg wybrał się w powrotną drogę do domu…rowerem. Nie oznacza to jednak, że zmęczenie wcale nie dawało mu w kość. – W górach doskwierał upał, na Warmii i Mazurach kiepska pogoda. Myślę, że tam nastąpił największy kryzys– przyznaje.

Wyprawa dookoła Polski
Podczas podróży zdarzały się kryzysy, fotografia udostępniona za zgodą Remigiusza Küblera

Przed wyjazdem wcale nie trenował intensywniej. – Studia, praca. Trudno było znaleźć czas– tłumaczy. – W ciągu trzech miesięcy przejechałem około dwóch tysięcy kilometrów– szacuje. Choć to mniej niż pokonywał w trakcie wyprawy, dłuższe dystanse nie sprawiały mu problemu. Zwłaszcza, że nie był to jego pierwszy tego typu wyjazd. Większość trasy znał z wcześniejszych ekspedycji. Jedynie ścianę wschodnią zwiedzał po raz pierwszy.Okazała się mniej rozwinięta turystycznie od innych regionów Polski– stwierdza. – Nawet główne drogi były bardzo zniszczone, dziurawe– dodaje.

Nie udało mu się też wjechać w Bieszczady. To była druga próba i po raz drugi nieudana z powodu pogody. Część zachodnią traktuje raczej treningowo. Mieszka w Krajence niedaleko Piły, więc te tereny są mu bliskie. Z kolei wybrzeże Bałtyku przejechał wraz z grupą znajomych w 2012 roku w ramach projektu Prometeusz. Jeździł też między innymi w Karkonoszach i Alpach Bawarskich. Zawsze na tym samym rowerze. Z sentymentu, jak sam przyznaje. – Po ostatniej ekspedycji zastanawiałem się czy nie kupić nowego sprzętu, ale ostatecznie postanowiłem wyremontować stary- mówi.  Póki co rower wisi w garażu i czeka na naprawę i może kolejny wyjazd? Na razie Remigiusz planuje przynajmniej roczną przerwę, podczas której chce spróbować swoich sił w triathlonie.

Spotkania

Jego potrzeba zmian ujawnia się także w czasie podróży. Przeszkadza mu wtedy rutyna, w którą zwykle wpada po kilkunastu dniach drogi. Szczególnie, gdy nocuje się pod namiotem, a właśnie tam spędzili większość nocy. – Tak jest najwygodniej, bo polega się wyłącznie na sobie. Jedynie w Szklarskiej Porębie, Rybniku i ośrodku agroturystycznym w jednej z mijanych wiosek zatrzymali się na tradycyjny nocleg. Raz udało im się przenocować w ogródku przed domem poznanej na trasie dziewczyny.Jechała za nami jakiś czas. Nawiązała się rozmowa. Okazało się, że też jeździ na rowerze. Zgodziła się, żebyśmy rozłożyli się w jej ogrodzie- opowiada. Zostali gościnnie przyjęci przez całą rodzinę. –Rozmawialiśmy do późna. Atmosfera była bardzo miła– wspomina. Kontakt pozostał do dzisiaj.

Spotkania na trasie wyprawy dookoła Polski
Wyprawa zaowocowała przypadkowymi znajomościami, fotografia udostępniona za zgodą Remigiusza Küblera

To nie jedyna znajomość, jaką udało im się nawiązać podczas drogi.– Spotkaliśmy Irańczyka, który od 2008 czy 2009 cały czas podróżuje na rowerze. Wybierał się akurat na Nordkapp– opowiada. Dziwne, że jeszcze mu się nie znudziło…- zastnawia się.

Tego typu wyprawy mają przecież stały i określony schemat.– Codziennie trzeba wstawać o tej samej porze, złożyć namiot, przygotować posiłek– tłumaczy Remigiusz. – Po około dwóch tygodniach działa się jak automat, nawet już z lekkim obrzydzeniem– dodaje.

Co dalej?

Mimo to udało im się w niezmiennym gronie odbyć niemal całą wyprawę. Ich drogi rozeszły się w Łebie. Od tego momentu Remigiusz podróżował sam. – Grzegorz z Poznania musiał wrócić wcześniej do domu, bo skończył mu się urlop, ale dojeżdżał do nas na weekendy– mówi Remigiusz. Trasy nie udało się dokończyć także Ani, która rozchorowała się podczas końcowego etapu. Ostatecznie stwierdziła, że ten typ turystyki jej nie odpowiada. – Postanowiła poświęcić się wędrówkom górskim– tłumaczy.

Jazda przez polskie lasy
Remigiusz planuje już kolejną podróż, fotografia udostępniona za zgodą Remigiusza Küblera

On w żadnym wypadku nie zamierza rezygnować z roweru. Marzy już mu się kolejna, duża wyprawa. – Planuję ekspedycję na koło podbiegunowe– przyznaje.To mekka turystyki rowerowej. Zdaje sobie jednak sprawę z ogromu przedsięwzięcia. – 3000 km w jedną stronę to spory cel wytrzymałościowy– mówi. Swoim ostatnim wyczynem udowodnił jednak, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.

Podoba Ci się ten artykuł? Podziel się ze znajomymi!