Kambodża

4 kraje w 7 tygodni, czyli wielka wyprawa do Azji cz. II

Jeśli coś sobie zaplanują, nie ma odwrotu. Kiedy więc przyszedł im do głowy pomysł wyprawy po Azji, było wiadome, że szybko go zrealizują. – Tym bardziej, że pochwaliłyśmy się znajomym. Głupio byłoby się wycofać– mówią Ola i Justyna, absolwentki psychologii, które w październiku 2015 roku odbyły podróż po Tajlandii, Laosie, Wietnamie i Kambodży. – Skończyłyśmy studia i stwierdziłyśmy, że Europa jest już dla nas za mała– mówi Justyna.

Pobyt w Tajlandii i Laosie (o którym pisaliśmy 3 marca – przyp.red)  to była sielankowa połowa naszej wyprawy- stwierdza Justyna. – Wyjechałyśmy z bajkowego Luang Prabang. Spędziłyśmy dwa dni w podróży sleeping busem. Po 22 godzinach dotarłyśmy do Vinh, przemysłowego miasta. Tam atmosfera się zmieniła. Wietnamczycy okazali się zupełnie inni niż mieszkańcy pozostałych krajów, które odwiedziły. – Są bardzo krzykliwi i namolni. Nie mówią po angielsku, więc komunikacja jest bardzo utrudniona- mówi Ola. – Szukałyśmy bankomatu i nikt nie chciał nam pomóc. W końcu zdenerwowana weszłam do biura architektonicznego i zapytałam, czy możemy skorzystać z komputera, bo nie miałyśmy nawet dostępu do Internetu. Tam sprawdziłyśmy przelicznik walut i ostatecznie znalazłyśmy bankomat- opowiada Justyna. Pieniądze były im potrzebne m.in. na bilet do Hue, gdzie dotarły po 12 godzinach podróży.

Czułyśmy się tak zmęczone, że prawie cały pierwszy dzień spędziłyśmy w hostelu. A kiedy już wyszłyśmy, to tylko do apteki kupić dla mnie lekarstwa – wspomina Justyna. – To było dosyć śmieszne – dopowiada Ola.  Justyna od razu założyła, że aptekarka nie mówi po angielsku, więc pokazała na migi, co jej jest, po czym dostała woreczek różnych tabletek. Zadziałały.

Zdziwienia Wietnamem

Wietnam dostarczył nam chyba najwięcej zdziwień – stwierdza Ola. – To dosyć szalony kraj, w którym nawet przechodzenie przez ulice to niemalże wyczyn kamikadze- śmieje się. Przepisy ruchu drogowego co prawda istnieją, ale nikt się do nich nie dostosowuje.Jeśli pójdziesz do przodu, trochę pod kątem, z podniesioną głową, szybko i odważnie, przeżyjesz- żartuje Justyna. – Poza tym jest taka zasada, że to silniejszy odpowiada za wypadek, więc to kierowcy starają się wyminąć pieszych – dodaje Ola.

Trzeba uważać, nie na samochody (w Wietnamie jest ich bardzo mało), a skutery, które służą Wietnamczykom za główny środek transportu. – Można się na nie natknąć dosłownie wszędzie: poruszają się po ulicy, chodniku, moście. Jeżdżą nimi całe rodziny: mama, tata, trójka dzieci – wszyscy na jednym skuterze. Tak było już w Hue, które przecież nie jest dużym ośrodkiem, a i tak dopiero w Sajgonie miało być najgorzej- dodaje.

Sajgon w Wietnamie
Wietnamczycy poruszają się skuterami, foto: travelianki.blogspot.com/

Istny Sajgon?

Miasto okazało się bardzo nowoczesne. – Wieżowce w części biznesowej, mnóstwo sklepów- wymienia Ola. Punktem obowiązkowym jest…Katedra Notre Dame. – Oczywiście nie taka sama jak we Francji – śmieje się. Poza tym znajduje się tam poczta francuska, opera. – Budownictwo w tych okolicach przypomina paryskie– stwierdza. Za namową Augustina zwiedziły Muzeum Pozostałości Wojennych po wojnie w Wietnamie. – Można było zobaczyć jak to wydarzenie wyglądało z perspektywy Wietnamu – mówi.

Tam się rozstały ze swoimi argentyńskimi znajomymi i tuż po tym poznały Nowozelandczyka Taro. Pojechały z nim do Chinatown. – Było beznadziejnie. Śmiałyśmy się, że to „the shittest Chinatown in the world”. Weszliśmy jedynie do małej świątynki. Poza tym chodziliśmy i rozmawialiśmy, bo nie znalazłyśmy tam nic ciekawego – wspomina.

Na zakończenie pobytu w Sajgonie wykupiły jeszcze wycieczkę do delty Mekongu. – Wszyscy nam odradzali, bo nuda i komercja, ale okazało się bardzo fajnie – mówi Justyna. – Noszenie węży, granie na instrumentach, market na wodzie – to tylko niektóre atrakcje. – Wtedy po raz pierwszy jadłyśmy ananasa z Delty Mekongu, jedynego w swoim rodzaju – dodaje.

Delta Mekongu w Wietnamie
Rejs po delcie Mekongu, foto: travelianki.blogspot.com

Przez żołądek do serca…Hoi An

Zanim jednak znalazły się w Sajgonie, czekał je jeszcze przystanek w Hoi An. – Tam miałyśmy najlepszy nocleg podczas całej podróży – przyznaje Ola. Zatrzymały się u rodziny, prowadzącej hostel. – Zgodnie ze swoim zwyczajem zabierali wszystkich na kolację. Nauczyłyśmy się wtedy samodzielnie robić sajgonki i inne specjały– mówi. – A później poszłyśmy na tzw. happy water, czyli znany wietnamski napój, coś pomiędzy winem a wódką. Ten alkohol jest o tyle wyjątkowy, że nie sprzedaje się go w sklepach. – Panie, które siedzą przy ulicy mają schowane pięciolitrowe baniaki z tym winem – mówi Ola. Kupiłyśmy z naszą ekipą od niej trzy dzbanki, chyba po dwa złote- dodaje Justyna. Happy water pija się w specjalny sposób – Każda osoba nalewa porcję i podaje ją kolejnej osobie. Do tego, tak jak w Polsce, jest zagrycha, talerz z suchymi rybami i ostra sałatka – opowiadają.

W Wietnamie najlepiej jadać na ulicy. – Nie chodzi tu wcale o oszczędność. Jest po prostu bezpieczniej, gdy widzisz, że miejscowi tam jedzą. Takie garkuchnie można spotkać na każdym kroku, jeśli się wie, gdzie szukać – mówią. Street food nie jest bowiem tak popularny jak w Tajlandii. Zdarza się, że czasem jedzenie samo do ciebie przychodzi mówi Ola. Tak było w Hue. – Przyjechałyśmy tam o piątej rano, hostel był jeszcze zamknięty. Poszłyśmy więc nad rzekę. Tam mnóstwo ludzi odbywało już poranne ćwiczenia- mówi Justyna. W pewnym momencie podeszła do nas kobieta i zaproponowała, że zrobi nam kanapkę. Miałyśmy tylko wskazać jej składniki- dodaje Ola.

Musimy tam wrócić

Samo Hoi An to kolejne bajkowe miejsce, z przepiękną plażą, lampionami, łódeczkami, kolorowymi domkami i wąskimi uliczkami – stwierdza Justyna. Odbywa się tam Festiwal Świateł, w którym jednak nie udało im się wziąć udziału. Wyjeżdżały tego samego dnia.

Hoi An w Wietnamie
Bajkowe Hoi An, foto: travelianki.blogspot.com

Większość turystów, jadąca do Wietnamu, udaje się też do Hanoi i stamtąd do Halong Bay, Zatoki Smoczej. My świadomie ominęłyśmy to miejsce, już wcześniej planując podróż, bo musiałybyśmy nadrobić zbyt długą drogę. Poza tym słyszałyśmy, że Hanoi to komunistyczne miasto, do którego nie warto jechać, a sama zatoka jest przereklamowana. Miałyśmy zresztą spotkać podobne miejsca na naszej trasie- tłumaczy Ola. Z relacji innych osób, z którymi rozmawiały podczas dalszej drogi, dowiedziały się, że to jednak cudowna okolica. – Musimy tam jeszcze wrócić– stwierdza Ola.

Kambodża – przystanek końcowy

Ostatni etap. Kambodża. Po jednodniowym pobycie w Phnom Penh, stolicy kraju, udały się do Kampotu na odpoczynek po intensywnej podróży. – Nie ma tam nic ciekawego, poza jedną największą atrakcją, czyli pomnikiem Duriana, wielkiego, śmierdzącego owocu – stwierdza Ola. One zatrzymały się nieco na obrzeżach miasta, u pewnej Angielki. I ich zdaniem, to właśnie te okolice robią największe wrażenie. – Jest przepięknie zielono, widać góry, palmy. Stamtąd pojechały do Otres Beach, poleżeć na plaży. – To była dosyć duża imprezownia i hippisownia- mówi Ola. Podczas ich pierwszej nocy do białego rana trwała zabawa. – Nie mogłam spać i zastanawiałam się tylko, czy tak będą wyglądały kolejne trzy dni? Na szczęście później się uspokoiło – opowiada Justyna.

Plaża w Kambodży
Relaks na plaży w Kambodży, foto: travelianki.blogspot.com

Stamtąd pojechały do kompleksu świątynnego Angkor Wat.To najbardziej turystyczne miejsce w tym rejonie– stwierdza Ola. – Ogromne, kamienne świątynie ukryte w dżungli, po których chodzą malutcy mnisi robią niesamowite wrażenie – uzupełnia Justyna. –Nie zobaczysz wszystkiego, ale tak naprawdę nie wszystko jest konieczne. Wystarczy, że zwiedzisz kilka najważniejszych świątyń, reszta z czasem zaczyna wyglądać tak samo – dodaje. Punktem obowiązkowym jest wschód słońca. – O czwartej rano przy jeziorku zbierają tłumy ludzi, dlatego warto tam przyjechać trochę wcześniej. Nam udało się jeszcze znaleźć miejsce z przodu – mówi Ola.

Ich podróż zatoczyła koło. Po intensywnych sześciu tygodniach znalazły się ponownie w Bangkoku. Tym samym, a zupełnie innym, bo nieskąpanym już w deszczu, pogodnym i czystym.

Podoba Ci się ten artykuł? Podziel się ze znajomymi!